Relacja z koncertu Leo Ieiri

12 grudnia 2024 roku udałem się na koncert japońskiej wokalistki Leo Ieiri. Trasa koncertowa była tytułowana “My name” i uczcić miała 30. urodziny artystki. Było to wydarzenie na pierwszy rzut oka zupełnie zwyczajne, typowe dla muzyki popowej z odrobiną rocka. Dla mnie jednak okazało się być najlepszym koncertem na jakim byłem w Japonii i na pewno jednym z najlepszych w życiu. Koncert z pozoru całkowicie zwykły, niby niczym się niewyróżniający, ale niesamowicie mocny we wszystkich najważniejszych elementach. Zacznijmy jednak do początku.

Relacja z koncertu Leo Ieiri

Wydarzenie odbywało się w Line Cube Shibuya w Tokio. Na miejsce dotarłem po godzinie 17:00. Na halę zaczęto wpuszczać o 17:30, zgodnie z tym, jak ustawieni byli ludzie w kolejce, gdyż siedzenia były numerowane i przypisane dla każdego uczestnika. Po wejściu standardowo zapłaciłem obowiązkową kwotę za napój i poszedłem na swoje miejsce na trzecim piętrze (adekwatne do polskiego drugiego piętra), czekając na 18:30, aż zacznie się koncert. Sala była pełna i mieściła około 1200 osób na trzech poziomach.

Tym razem nie miałem po drodze żadnych niesamowitych przygód i jedyne co pamiętam nietypowego, to świąteczne światełka na wszystkich drzewach w Shibuyi. Drzewa na wszystkich ulicach tej dzielnicy oświetlone były kolorem niebieskim. Gdy szedłem, było już ciemno i naprawdę pięknie to wyglądało.

Zanim przejdę do samego koncertu to dodam, że nigdy nie byłem jakimś wielkim fanem Leo Ieiri. Słuchałem może z 5 utworów, a jakkolwiek znałem z 10-15. Jak się w trakcie koncertu okazało, moja wiedza była zdecydowanie wystarczająca, gdyż był to koncert jubileuszowy. Na takich koncertach dostajemy zazwyczaj najpopularniejsze i najważniejsze piosenki z całego repertuaru artysty. Tak się składało, że większość utworów, które dobrze znałem, właśnie takie były. Nie miałem też żadnych oczekiwań co koncertu, poszedłem, bo akurat był i nie miałem nic innego do roboty w tym czasie.

Jeśli chodzi o Leo, jest to japońska wokalistka i autorka tekstów urodzona w 1994 roku w Kurume, w prefekturze Fukuoka. Już jako nastolatka przeprowadziła się do Tokio, aby rozwijać swoją karierę muzyczną. Zadebiutowała w 2012 roku singlem Sabrina (utwór do anime “Toriko”), który zdobył dużą popularność i zapewnił jej nagrodę Japan Record Award dla najlepszego nowego artysty.

Wydarzenie rozpoczęło się punktualnie, a po krótkim intro, wraz z oklaskami publiczności na scenie pojawił się zespół (perkusista, klawiszowiec, basista, gitarzysta i wokalistka wspomagająca). Chwilę później swoją prezencją zaszczyciła nas gwiazda wydarzenia – Leo.

Dostaliśmy chwilę ciszy i grać zaczęły instrumenty. Może to zabrzmieć dziwnie, ale to był ten moment, gdy wiedziałem już, że ten koncert będzie cudowny. Myślę, że to jeden z tych, który dał mi jeszcze bardziej do myślenia, jak bardzo ważne jest odpowiednie nagłośnienie. Uważam, że te, które dostałem tutaj, było idealne. Każdy instrument był czysty, słyszalny, nie przeszkadzał innym, jednocześnie idealnie komponując się z resztą w spójną całość. Gdy chwilę później wszedł wokal Leo, nie miałem już żadnych wątpliwości – co najwyżej szczękę na podłodze – co do tego, jak delikatnie i pięknie brzmi jej głos na żywo. Zaczynając od tego momentu, praktycznie cały koncert spędziłem z gęsią skórką. W podbiciu tego efektu pomógł także trafnie wybrany utwór na sam start, w którym główną rolę grała gitara elektryczna oraz głos artystki. Cała aranżacja sprawiała wrażenie bardzo nostalgicznej, wpisując się fenomenalnie w jubileuszową tematykę 30. urodzin. Mowa o jednym z najnowszych kawałków Leo, o tytule “girl”.

Drugim utworem okazał się być “Sora to ao”, jeden z moich ulubionych, który idealnie korespondował z pierwszą piosenką w kwestii klimatu. Co było w niej nietypowego to wejście, które Leo zaśpiewała przy akompaniamencie samych klawiszy. Po paru pierwszych wersach dołączyła reszta zespołu. Tutaj dostaliśmy również pierwszą, krótką solówkę gitarową i zdecydowanie jeśli chodzi o resztę ekipy, to dla mnie właśnie gitarzysta, Ryo Nakamichi, dostarczał na najwyższym poziomie.

Ostatnim kawałkiem w tym segmencie był “Shine”, tym razem już mój ulubiony utwór Leo. Nie spodziewałem się go usłyszeć na koncercie, więc bardzo się ucieszyłem. Zwłaszcza, że jest to kawałek, który znam tylko z oryginalnej wersji z 2012 roku. Dopiero tutaj tak naprawdę zdałem sobie sprawę, jak kolosalnie rozwinęła się artystka, a nie uważam nawet, że była to jedna z najlepszych piosenek na koncercie.

Po zakończonej pierwszej części przyszła pora na MC. Na wydarzeniach rocznicowych są one często dłuższe niż normalnie i tutaj było podobnie. Podczas rozmowy Leo przywitała się z wszystkimi: uczestnikami, pracownikami, członkami zespołu. Opowiedziała również o swoich emocjach i myślach w ostatnich dniach na temat kończącej się już trasy koncertowej i rozpoczęciu nowej dekady jej życia.

Rozpoczęła się kolejna sesja z piosenkami. Leo zaczęła jednym ze swoich najnowszych utworów “Anata”. Była to jedna z tych wolniejszych kompozycji, gdzie artystka mogła jeszcze bardziej skupić się na swoim wokalu i podziałać nim na różnych płaszczyznach. Utwór płynnie przeszedł na kolejny o nazwie “TICK TICK”. Była to ciekawa piosenka, bardziej z pogranicza jazzu czy R&B, niż j-popu. Wcześniej jej nie znałem i muszę przyznać, że bujała. Zwłaszcza gdy z jednostajnej zwrotki wchodziła w chwytliwy refren.

Następny utwór był dla mnie jednym z najlepszych na koncercie. Wkradł się tutaj również ważny element, który zauważyłem w wielu utworach. Mowa o utworze “Mikansei”, jednym z najpopularniejszych kawałków Leo. Mam wrażenie, że artystka rzadko pokazuje na studyjnych nagraniach swój silny, niski głos. Zazwyczaj skupia się na tych fragmentach utworów, w których operuje głosem bardzo “ładnym”, czystym, nie za wysokim, nie za niskim. Według mnie jest to gigantyczny błąd i jestem o tym głęboko przekonany po tym koncercie. Jako, że znam bardzo dobrze “Mikansei”, od razu wiedziałem, że jest on zaśpiewany inaczej niż na płycie. Wersja “niska”, którą usłyszałem na koncercie była dla mnie o wiele lepsza niż wspomniana. Na wszelki wypadek upewniłem się jeszcze w domu, oglądając nagranie z koncertu i rzeczywiście, nie myliłem się. Taki przypadek mogłem jeszcze zaobserwować w kilku innych piosenkach podczas wydarzenia. Zwłaszcza podczas jednego z późniejszych, dłuższych segmentów.

W następnym MC, Leo, opowiedziała trochę o poprzedniej piosence “Mikansei” oraz nawiązała do jej debiutanckiego kawałka “Sabrina”. Wspomniała również, że po koncercie będzie można jej napisać wiadomość na karteczce i wrzucić do urny (spoiler: nie wiem co potem się stało z tymi karteczkami). Dostaliśmy również długi monolog o życiu, gdzie powiedziała, że nie jest jeszcze gotowa na małżeństwo, dzieci. Że czuje presję z tym związaną od innych. Jednak ma wrażenie, że jeszcze jest wiele rzeczy, które chce zrobić i że na pewno przyjdzie kiedyś na to pora. Ważne jest, żeby każdy wybierał drogę, którą serce mu podpowiada. Nawet jeśli nie wiadomo gdzie ona nas zaprowadzi.

Kolejny segment zaczęliśmy utworem “Obake No Namida”. Był to spokojny, pozytywny kawałek z prostym, chwytliwym rytmem, podczas którego można było zamknąć oczy, wyluzować się i delikatnie pobujać. Zaraz po nim zagrany został “Kakurenbo”, który był piosenką bardzo podobną stylem, co poprzednia. Trzeci utwór trochę wyróżniał się od poprzedników, był już zdecydowanie cięższy. To też jednak jeden z tych kawałków, który zrobił na mnie spore wrażenie na koncercie. “Ame” przypominał trochę wcześniej wspominany “TICK TICK”, gdzie jednostajna zwrotka wprowadzała nas w prześwietny refren. Tytułowy “deszcz” w tym kawałku był zdecydowanie potężną ulewą. Piosenką zamykającą tę część okazał się “Waltz”. Była to chyba najspokojniejsza kompozycja na całym koncercie. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to cisza przed największą burzą całego wieczoru.

Przed tym jednak przyszła pora na trzecie MC. Leo opowiedziała trochę o trudach dorosłego życia, że nie jest jest pięknie i kolorowo, a także o tym jak sobie z tym radzi (pomagają przyjaciele i pyszne jedzenie). Smutny nastrój jednak nie pozostał z nami na długo, bo już chwilę później Leo zaangażowała publiczność, aby mogli się wykrzyczeć, a zaraz po tym rozpoczęła najmocniejszy segment wieczoru. Dla mnie było to 20 minut zabawy w najczystszej postaci.

W tym momencie wyglądało to, jakby Leo przełączyła się na kompletnie inny tryb. Wszystko zaczęło się od utworu “Popcorn”. Jako widzowie dostaliśmy mnóstwo energii od wokalistki, która zaczęła biegać, skakać po scenie oraz skupiać się typowo na publiczności. W ciągu jednej piosenki, skakaliśmy, machaliśmy, klaskaliśmy i śpiewaliśmy razem z nią, a to dopiero był początek. Zaraz po nim wleciał “Kibou no namae”. Kolejny szybki utwór z kompozycją i rytmiką openingu do anime (którym niestety nie jest). Tutaj tak samo jak na poprzednim utworze, na scenie i wśród publiczności, widać było ogromną ilość zabawy. W środku piosenki dostaliśmy również solówki wszystkich członków zespołu. Każda z nich była na najwyższym poziomie, ale jak już wiecie dla mnie numerem jeden tego wieczoru był gitarzysta. “Bokutachi no Mirai” usłyszeliśmy jako trzecie. Energiczna, chwytliwa, popowa piosenka, podczas której publiczność nie przestawała skakać (tak, ta na piętrach też) lub klaskać. W dalszej części utworu wokalistka powiedziała “Wszystko będzie dobrze, nie jesteście sami, chcę usłyszeć wasz głos i wasze uczucia”. Na co publiczność odpowiedziała w rytm piosenki głośnym śpiewem i wołaniem. Mimo to artystka dalej wyciągała z publiczności, ile się dało, a publiczność coraz głośniej odpowiadała. Numerem cztery okazał się ending anime “Toriko” oraz debiutancka piosenka Leo o tytule “Sabrina”, również jeden z moich ulubionych kawałków. To też utwór z kategorii tych, które zostały zaśpiewane inaczej, dużo niżej niż wersja płytowa (nawet ta odnowiona). W tej wersji również dużo bardziej mi się podobał. Była to także kolejna kompozycja, która brzmiała na koncercie nieziemsko dobrze. Na zakończenie tej przepięknej serii utworów otrzymaliśmy “Shooting Star”. Podczas tego utworu Leo i druga wokalistka wyciągnęły brandowane ręczniczki (goodsy trasy koncertowej) i zaczęły nimi machać, na co publiczność odpowiedziała tym samym. Z góry miałem na to naprawdę cudowny widok, setki osób synchronicznie machających ręczniczkami robiło wrażenie. Podczas utworu nie obyło się oczywiście bez klasycznego skakania, klaskania i chantowania. Jako ciekawostkę powiem, że została skomponowana przez KANA-BOON i zdecydowanie widać w niej kunszt tego zespołu. Piosenka ta idealnie zakończyła serię, a gdy muzyka ucichła, przez dłuższy czas można było tylko usłyszeć publiczność krzyczącą “Leo!” oraz różnego rodzaju inne, miłe słowa. Dla mnie było to niesamowite doświadczenie, te pięć utworów zrobiło na mnie wtedy ogromne wrażenie. Pamiętam, że byłem wtedy cały przemoczony, zmęczony, a jednocześnie zrelaksowany i na pewno uśmiechnięty, a w mojej głowie miałem tylko “wow, po prostu wow!”.

W tym momencie zaczęliśmy zbliżać się już do końca koncertu. Zanim jednak to się stało, przyszła pora na jedno z ostatnich już MC. Podczas niego Leo dużo opowiadała o znaczeniu tytułowego “My name”, jednak to, co mówiła było dla mnie długie i skomplikowane, więc ciężko mi było połączyć kropki i zrozumieć całość.

W związku z tym MC, ostatnim utworem koncertu okazała się być piosenka o tej samej nazwie, co trasa koncertowa – “my name”. Kawałek był bardzo przyjemny, znowu poruszający się w rytmach R&B. Dał nam jednak już trochę odpocząć po ostatniej aktywnej serii.

Leo podziękowała za koncert i wraz z zespołem opuściła scenę. Światła w hali zgasły, a publiczność zaczęła skandować “Leo, Leo, Leo!”. Po kilku minutach artystka ponownie pojawiła się na estradzie.

Zanim jednak przeszliśmy do utworów na bisie, to publiczność wspólnie zaśpiewała Leo znaną wszystkim piosenkę “Happy Birthday” z okazji jej 30. urodzin. Na scenę wjechał tort, a Leo, w oklaskach publiczności zdmuchnęła świeczki. Chwilę potem przyszła jeszcze na pamiątkowe zdjęcie.

Leo zapowiedziała, że zaśpiewa teraz przedpremierowo swoją nową piosenkę “Ame, Kaze, Sora, Niji”. Kawałek bardzo wpadł mi w ucho i zaraz po swojej oficjalnej premierze wylądował na mojej playliście. Piosenka była bardzo dynamiczna i chwytliwa w refrenie.

Po kolejnym MC, wokalistka zaśpiewała spokojną piosenkę “Ano Hito”. Myślę, że dobrze oddawała pożegnalną atmosferę, która wtedy panowała. Tym razem był to już rzeczywiście ostatni utwór.

W tym momencie nietypowo, bo dostaliśmy jeszcze bardzo długi segment na sam koniec. Głównie z powodu jubileuszowego. Podczas niego pożegnaliśmy zespół, a następnie Leo pożegnała nas, chodząc przez kilka minut po scenie, machając i kłaniając się publice. Następnie zeszła ze sceny, a wszyscy zaczęli zbierać się do domów.

Ostatnie 40 minut koncertu było bardzo spokojne, z małą ilością piosenek i można je trochę oddzielić od pierwszej, prawie dwugodzinnej części, dlatego też zdecydowałem się nie opisywać jej tak szczegółowo.

Jest jeszcze jedna rzecz, o której nie wspomniałem, a była dla mnie bardzo ważna. Otóż chodzi tutaj o oświetlenie koncertu. Nie wiem, czy wynikało to z tego, że miałem nietypowy widok, gdyż siedziałem na piętrze i widziałem całą scenę z góry. Czy może po prostu rzeczywiście przygotowane oświetlenie było na naprawdę wysokim poziomie. Cała scena wyglądała z góry niesamowicie podczas utworów, każdy moment był skrupulatnie dopasowany do tego, co działo się na scenie i idealnie oddawało każdy moment w piosenkach. Zdecydowanie sprawiało to, że każda z nich była jeszcze lepsza. Nie wiem, czy to odpowiednie porównanie, ale to trochę jak słuchanie utworu z wizualiami, czy to openingu do anime, czy jakiejś dobrej AMV. Na pewno zacząłem doceniać znaczenie dobrej gry świateł na koncercie, nie sądziłem nigdy, że może ono być takie ważne. Ciekaw jestem tylko, czy gdybym siedział na dole, to odbierałbym ten element tak samo dobrze, czy rzeczywiście wynikało to z mojego widoku na całą scenę z góry. Patrząc na to, że wielokrotnie siedziałem na górze i nigdy czegoś takiego nie odczuwałem, to pierwsza opcja wydaje mi się bardziej prawdopodobna.

Po czasie mogę bez wahania stwierdzić, że był to dla mnie najlepszy koncert na jakim byłem. Zdałem sobie sprawę, że nie potrzebuję nie wiadomo czego, żeby był on dla mnie niezapomniany. Ten koncert nie miał wybuchów, czy latania na spadochronie. Jedynie najwyższej klasy muzykę i postać jaką jest Leo Ieiri.

Artyści: