Relacja z koncertu Atarashii Gakko!

8 czerwca 2024 roku Atarashii Gakko! zawładnęło przepiękną halą koncertową – Metropol w Berlinie. Japońska formacja wystąpiła w niemieckiej stolicy w ramach trasy koncertowej promującej nową płytę „AG! Calling”, odwiedzając Europę, Azję i Amerykę Północną. Nasza redakcja miała przyjemność doświadczyć europejskiej części trasy i musimy przyznać, że takiego widowiska nie da się zapomnieć!

Relacja z koncertu Atarashii Gakko!

Dla niewtajemniczonych Atarashii Gakko! to zespół składający się z czterech niezwykle utalentowanych członkiń: Suzuki, Mizyu, Rin i Kanon. Grupa zdobyła uznanie na całym świecie dzięki swojemu unikalnemu stylowi, który łączy j-pop, punk, funk i hip-hop. Ich energetyczne występy sceniczne i oryginalne choreografie są znakiem rozpoznawczym „uczennic” z Tokio, które zdobywają fanów w każdym zakątku globu.

I co tu dużo mówić, wszystko to przełożyło się na niezapomniany, blisko półtoragodzinny show, w którym nie było miejsca na przerwę. Grupa osiągnęła taki poziom, że dzięki swoim nietypowym aranżacjom, będącym połączeniem muzyki i performansu scenicznego, zapełnia sale koncertowe na całym świecie. My, jako słuchacze, musimy oswoić się z tym niezwykłym rodzajem występów. Jednak po obejrzeniu niezliczonych TikToków, YouTube’owych shortów i coraz dziwniejszych teledysków, coś w końcu zaskakuje i stajemy się fanami aranżacji dziewczyn.

back_on_1

I jeżeli dotarliście do tego punktu bycia fanem AG!, to gwarantuję, że takie przedstawienie jak to w Berlinie stanie się dla was jednym z najlepszych show, na jakim byliście.

Sceną dla tych igrzysk było nie byle co, bo Metropol w Berlinie, zlokalizowany przy Nollendorfplatz. Jest to jedno z najbardziej prestiżowych miejsc koncertowych w stolicy Niemiec. Budynek, który ma ponad 110-letnią historię, zachwyca swoją architekturą w stylu Art Nouveau i oferuje doskonałe warunki akustyczne oraz przestrzeń idealną na wydarzenia kulturalne. Przez lata gościł największe gwiazdy muzyki, od Depeche Mode po Morrisseya, teraz przyjmując po raz pierwszy japoński zespół AG!.

Bilety VIP, którymi posługiwaliśmy się podczas wydarzenia, pozwoliły na otrzymanie plastikowej wejściówki z autografem losowej członkini zespołu, spersonalizowanej naklejki na ten konkretny, berliński koncert oraz co najważniejsze, meet & greet, który niestety zawierał jedynie robione w biegu zdjęcie własnym telefonem. Nie było czasu nawet na rzucenie jednego zdania w stronę zespołu czy “uściśnięcia” dłoni. Totalna masówka, co jest o tyle dziwne, że VIP-ów było około 150, wpuszczano ich na 2,5 godziny przed koncertem, a cała akcja robienia sobie fotek zakończyła się około godziny 18:15, na długo przed startem wydarzenia i na prawie godzinę przed wpuszczaniem ludzi bez specjalnych biletów.

back_on_1

Później już pozostało klasyczne wyczekiwanie pod sceną w celu zajęcia jak najlepszego miejsca, co równoznaczne jest ze staniem bez ruchu w tłumie przez półtorej godziny – i tak też zrobiliśmy.

Będąc przy tłumie, poza naszymi wysłannikami, Polska miała niemałą reprezentację podczas tego koncertu. Sami mijaliśmy co najmniej kilkunastu Polaków, a pewnie było ich jeszcze więcej. Tym bardziej, że berliński tour był dzień po koncercie w Kolonii, gdzie nasi rodacy zapewne też chantowali „Tokyo Calling”. Dowiedzieliśmy się, że naszych reprezentantów mieliśmy również w Brukseli.

I tak czekaliśmy, a kiedy wybiła 20:00, koncert rozpoczął się dźwiękiem szkolnego dzwonka, klasycznego dla japońskich szkół, nawiązującego do nazwy zespołu (dosłownie „Nowa Szkoła!”), a na scenie pojawiły się Mizyu, Rin, Suzuka i Kanon w haori, obwieszczające początek koncertu bardzo mocnym uderzeniem, czyli mixem muzyki folkowej i elektronicznej w postaci utworów „Toryanse” oraz „Omakase”. Później zespół wrócił do swoich klasycznych i charakterystycznych biało-czarnych mundurków szkolnych, grając bardziej klasyczne funkowe, j-popowe utwory z domieszką rapu. Posłuchaliśmy najbardziej znanych „Otona Blue” czy „Pineapple Kryptonite”. Utwory te przeplatane były w setliście ze scenicznymi występami, w których artystki, w rytm muzyki przeprowadzały teatralny talent show, albo kiedy muzyka łupała niemiłosiernie, wykrzywiały wraz z fanami nazwę swojego zespołu.

back_on_1

Koncert wieńczyły trzy najlepsze koncertowe aranżacje w klasycznym znaczeniu tego słowa, czyli „Fly High”, będący najnowszym kawałkiem zespołu i utworem przewodnim do anime „Baki Hanma kontra Kengan Ashura”. Najpopularniejszy wśród widowni „Tokyo Calling” oraz hitowy „NAINAINAI”, który specjalną choreografią zamykał koncert.

Zespół ponownie zszedł ze sceny, wracając po najdłuższym oczekiwaniu na bis, jaki kiedykolwiek doświadczyliśmy (z 5-10 minut?), grając wolne i kojące „Free Your Mind” oraz „Que Sera Sera”.

back_on_1

Poza utworami, koncert zawierał wstawki MC prowadzone przez frontmenkę zespołu, Suzukę, która sprawnie w języku angielskim zagadywała do publiczności, opowiadała kawały (udając, że zapomniała miasta, w którym grają, wskazując Brukselę), zadawała pytania i starała się dobrze zarządzać publicznością. Od zespołu biła pewność siebie i otwartość, co jest rzadkością w przypadku japońskich bandów przyjeżdżających do Europy. Pozostałe członkinie AG! też próbowały swoich sił, ale to jako miły dodatek do prowadzącej całe show Suzuki.

Na każdym utworze zespół świetnie zarządzał tłumem, wskazując, kiedy klaskać, kiedy machać rękami, w jaki sposób to robić, czy kiedy skakać. Publiczność przy największych hitach nie pozostawała dłużna i śpiewała refreny oraz charakterystyczne punkty utworów wraz z zespołem.

back_on_1

I choć nasze negatywne nastawienie do niemieckiej publiczności na koncertach japońskich artystów okazało się trafne, bo połowa sali stała jak słupy i jedynie nagrywała występy na telefonach komórkowych, to druga połowa energicznie bawiła się, dawała „power” zespołowi i dostosowywała się, szalejąc do kolejnych dynamicznych kompozycji Atarashii Gakko!

Czy był to najlepszy koncert japońskiego zespołu w Europie? Prawdopodobnie. Czy był jednym z najlepszych? Na pewno. A kto nie był, niech żałuje i wyczekuje powrotu Atarashii Gakko! za kilka lat na nasze lokalne salony, bo to jeden z tych unitów, na które warto pójść znowu.

Autor: